Cytaty wspomnień dotyczących wyzwolenia Zamościa 25 VII 1944 i dni następnych.

* Z listu Sergieja Grigorowicz Grynienki z Zaporoża (ur. 1915, sierżant łączności) - W odległości 2 km od miasta, pułk (410 p., 81 dywizja strzelców) nasz rozwinął się w szyk bojowy. Znajdowałem się w trzecim szturmowym batalionie... Po rozkazie komendanta, nasza forpoczta zmusiła do wycofania się niemiecką obstawę i w liczbie ośmiu ludzi dostaliśmy się do miasta, biegnąc w kierunku kościoła. Niemców ogarnęła panika i w popłochu opuszczali Zamość. W pewnym momencie Niemcy zorientowali się, że ściga ich tylko garstka żołnierzy, wobec czego w odległości około dwu kilometrów od miasta - w kierunku Lublina, zatrzymali się i otworzyli ostry ogień. My wycofaliśmy się do miasta. Zaprowadzono nas do jakiejś kamienicy, gdzie na II piętrze było ze 20 osób, były pytanie, oddałem rosyjskie gazety. Niemcy nie spodziewali się, chcieli w 2-3 dni wiele budynków wysadzić, lub spalić. Nagłe natarcie uniemożliwiło to. ("Sztandar Ludu" z 1975 i "Wspólna Praca", 1977)
* 25 lipca Niemców już nie było widać na ulicach, a ludzie porobili dziury w płocie do koszar, skąd wynosili co  się dało. Ja i brat poszliśmy do koszar. Weszliśmy do pierwszego przy płocie baraku. Po chwili wszedł za nami oficer niemiecki. Nic nie mówił, ale wystraszył nas, uciekliśmy... (wspomnienie Zbigniewa Huka z Warszawy, "Tygodnik Zamojski")
 * Kompania "Kabla" wkroczyła na rogatki, minęła Nowy Rynek,  i kierowała się ku centrum... wreszcie dotarła na plac przed ratuszem. Oficerowie udali się do okazałego renesansowego gmachu, aby zameldować się "Sandomierskiemu". Natomiast partyzantów otoczył tłum mieszkańców, racząc ich papierosami i słodyczami, ktoś uczynny przyniósł w wiadrze wodę, a dziewczęta, jak zwykle zdobiły kwiatami... (W. Hryniewiecki ps. Tułacz)
 * Dwie godziny po akowcach do Zamościa weszły sowieccy żołnierze. 
 - Niektórzy jechali na wózkach zaprzężonych w psy, inni mieli pistolety zawieszone na sznurkach. Tłum stał milczący. Jakaś dziewczyna wyszła na jezdnię. Podała kwiaty pierwszemu z brzegu oficerowi. Tylko.  (B. Królikowski Grzechy pamięci, 2002)
 - Ludność radośnie wita rzuca na nich kwiaty. Uściski dłoni, ukłony, okrzyki... Jeden porucznik sowiecki rzekł do mnie "Witają dobrze, ale zobaczymy jak
dalej pójdzie. Może znajdziemy wspólny język?" Żołnierze sowieccy ubrani  marnie, jak i oficerowie. (A. Mastaliński Dziennik z czasów okupacji Zamojszczyzny, 2011)
 * Teresa Krysiak - Mieszkałam z rodzicami w dawnym pałacu Zamoyskich. Gdy zbliżał się front w mieście pojawili się faszyści ukraińscy w czarnych mundurach. Szybko rozniosła się wieść, że będą mordować Polaków i zakładać miny pod budynki. Schowaliśmy się do piwnic, w których przebywaliśmy przez trzy dni, aż do wyzwolenia. 25 lipca, a był to wtorek, zaczęły dochodzić do nas odgłosy strzelaniny, która trwała około godziny. Huk potęgowały, jak się później dowiedzieliśmy, ustawione nieopodal moździerze radzieckie. Gdy nastała cisza do piwnicy przybiegł sąsiad z okrzykiem: "Ludzie wychodźcie, w Zamościu są już Rosjanie". Na potwierdzenie jego słów jak spod ziemi wyrósł nagle młody radziecki żołnierz pytając pośpiesznie "kuda Giermańcy?" Zapanowała wielka radość. Ludzie zaczęli całować jego i nadbiegających żołnierzy, częstując ich czym kto miał: papierosami, chlebem, piciem. ("Tygodnik Zamojski", 1987 nr 29)
* Obiecywaliśmy sobie, że będziemy bezlitośni. Prowadzą Rosjanie ul. Wiejską jeńców (...) obszarpani, ranni, głodni, przerażeni. Zamiast ich opluć, jak na to zasługiwali, ja, moja matka i siostra tak niedawno żądne zemsty podawałyśmy im wodę, papierosy, chleb. Rosjanie ograniczali się tylko do wołania "Nielzia". Wspominając to jestem dumna, że miłosierdzie chrześcijańskie zwyciężyło nienawiść i uczucie zemsty ( (Jadwiga Grundboeck Juśko)
 * Ze wspomnień "Sandomierskiego" - 26 VII złożył wizytę przedstawiciele armii sowieckiej. towarzyszyli im Wiktor Kazanecki i Stanisław Nizio. Przybyli oświadczyli, że popierają "rząd Wandy Wasilewskiej", cieszący się mirem u społeczeństwa w Zamościu. Dodali że przedstawiciele rządu Wasilewskiej winni objąć władzę w powiecie. Wobec takich postulatów, na oczach oficerów przeegzaminować "wybrańców ludu" co do ich roli w konspiracji oraz co do sił społecznych, na jakich się opierają, no i co do grup leśnych, na jakie liczą. Egzamin wypadł fatalnie. Nie byli w stanie wskazać poza sobą na nikogo więcej. Wymieniali tylko jakieś masy mogące ich poprzeć, ale tych mas w powiecie zamojskim, ani przywódców nie byli w stanie wskazać. Z kolei przeszedłem do zapoznania przedstawicieli armii sowieckiej z sytuacją istniejącą w obozie, który objął władzą w powiecie (...). Wówczas pułkownik Bołdyrew powiedział, że widzi, iż dwaj Polacy, jednak poza sobą nic nie reprezentują, a jego interesuje spokój i współpraca z armią sowiecką.
Pułkownik, pragnąc najwidoczniej zaoszczędzić przybyłym rumieńców powiedział, że on reprezentuje wojsko, i że w wewnętrzne nasze sprawy wtrącać się nie chce, że widzi, iż dwaj Polacy, jednak poza sobą nic nie reprezentują, a jego interesuje spokój i współpraca z armią sowiecką.
(za "Archiwariuszem Zamojskim 2002")
 * 30 VII - W ciągu kilku godzin tętniące życiem, radością. i śmiechem koszary opustoszały. Znikły wszelkie odznaki wojskowe, orzełki - i biało-czerwone opaski. Żołnierze zamienili się na cywilów. Na mieście - jak mi opowiadają, bo sam tego nie widzę - szaro i smutno. Zaledwie 4 dni cieszyliśmy się naszym wojskiem, które wyszło z lasu i z podziemi na światło dzienne i radowało nas swoim widokiem, mieniąc się biało-czerwonymi barwami. [...] Mówili, że żołnierze w oddziałach po odczytaniu rozkazu [inspektora Inspektoratu Rejonowego Zamość AK mjr. St. Prusa ,,Adama"] o rozbrojeniu płakali, nie mogli się powstrzymać od głośnego łkania. Broń prawie całą zatrzymano, zdano sam szmelc - tylko tak, dla oka. I znów trzeba iść do lasu, do podziemia, prawdopodobnie konspirować się znacznie więcej niż przy Niemcach, trzeba zaczynać nowy, być może cięższy niż dotychczas, okres walki z drugim okupantem - z bolszewikami
(Z. Klukowski, Dziennik 1944-1945, 1990).
 * Punktualnie o godz. 12.00 oddziały radzieckie weszły do Zamościa. Przyszły chyba z trzech stron. Witani byli radośnie przez tłumy mieszkańców, którzy na wieść o odejściu Niemców wyszli z najrozmaitszych kryjówek.Żołnierze z samochodów machali do Zamościan wołali "zdrastwujtie". Byłem zaskoczony. Żołnierze byli wprawdzie dobrze uzbrojeni, ale nie przedstawiali się groźnie. Mundury drelichowe, bluzy wyrzucane na spodnie, brezentowe buty, furażerki przekręcone z fantazją na bok, na twarzach zawadiackie uśmiechy. Część z nich szła piechotą. Najbardziej rozbawił mnie widok "taczanek" ciągniętych przez kudłate, bure pieski. (...) Nagle ktoś krzyknął: "Nadchodzą partyzanci". Cały tłum ruszył w stronę ratusza. Przed ratuszem stała grupka przedstawicieli społeczeństwa oraz mrowie ludzi. W oknach pojawiły się narodowe szturmówki. Rozpoznałem sylwetkę prof. Milera. Sał z odkrytą głową, a wiatr rozwiewał mu siwe kosmyki włosów. Na Stary Rynek weszły pierwsze szeregi partyzantów. Na czele szło kilka oficerów w wyblakłych mundurach z koalicyjkami i bronią boczną. Paski pod brodą, twarze szare ze zmęczenia. Za nimi szły dwie kompanie szarych żołnierzy leśnych, nie wszyscy mieli przepisowe mundury. Ale u wszystkich lśniła broń. Szli równym krokiem doświadczonych żołnierzy. Dla ludzi zgromadzonych w Rynku byli pierwszymi żołnierzami polskimi widzianymi w mieście od kilku lat. Nic dziwnego, ż przywitano ich gorąco. Posypał się deszcz kwiatów, a oni szli ławą, robiąc masowe miny, ale z uśmiechem wzruszenia w oczach. Młode zamościanki rzucały się im na szyje. Podeszli pod stylowe schody i ustawili się w szeregu. rozpoczął się wiec. Pierwszy mówca powitał partyzantów w imieniu społeczeństwa. Pojawił się prof. Miler. Zamiast przemawiać, mówił własny wiersz. Łzy w oczach i wzruszenie przezwyciężyły twardą naturę. Przerwał, przez chwilę milczał a potem zaintonował Rotę. Melodia rozeszła się po całym tłumie, pomiedzy zabytkowe kamieniczki i uliczki. Nigdy chyba nie była śpiewana z takim uczuciem. (Włodzimierz Chmielewski, za "Tygodnikiem Zamojskim")